260224270224280224
Strona gwna - najnowsze | archiwalne | Dodaj artyku | Dziay
wyszukiwarka:
Prof. Andrzej Nowak.
Cztery



Dla K.,
wyłącznie dla K.


Koniec świata odbędzie się*…
… dziesiątego maja. Wtedy to wsiądę do autokaru, do Jukej. Czy można wyobrazić sobie większą makabreskę? Czy można nie chcieć czegoś bardziej?
Tak się złożyło, że jakoś nikt nie obmyślił dotychczas lepszej formułki i pewnego rodzaju opowieści zawsze rozpoczynają się od słów już w dzieciństwie i trzy kropki. Prawdą jest, że już jako młody chłopak przejawiałem tendencje ucieczkowe. Skłonność do wojaży odziedziczyłem po ojcu. Coś podsuwało moim opiekunom i nauczycielom znaki, że ten niewinny człowieczek z bananowym uśmiechem, z nieprzerwanie niemodną fryzurą, będzie się kiedyś bez ustanku i celu kręcił jak karuzela po świecie. Gdy miałem mniej lub więcej niż jedenaście lat, przedłożyłem pewne opowiadanie naszej polonistce (dobrej polonistce, więc korzystając ze sposobności, pozdrawiam ją w tym miejscu, bo to gatunek wymagający ochrony przed wyginięciem). Natychmiast wychwyciła mój błąd logiczny – poszedł w pole. Nie było go tam pięć lat. Wynikało z tego, iż mój bohater przebywał w owym polu szmat czasu. A ja do dziś to pamiętam. I chyba sam nadal znajduję się w szczerym polu.
Mówisz, że od jakiegoś czasu wypowiadam się mgliście. Za wszelkim niedoszkicowaniem, wstydem czy kręceniem (pamiętasz? – uczyłem cię) stoi lęk. So what we are afraid about? Ty obawiasz się, że w międzyczasie kogoś zaliczę, a ja, że zawróci ci w głowie jakiś dyrektor firmy, z audi i m4 na Ursynowie. Prawda? Prawda. Ale ty wiesz, że nie ma jednych prawd, one są dość wredne i zwykle chodzą parami. W rzeczywistości boję się każdej pojedynczej godziny bez ciebie, every single hour. Całej armii wyizolowanych godzin będę musiał stawić czoła. Może za dużo myślę, jednak już mam ucisk w brzuchu, gdy wyobrażę sobie każdy weekend, kiedy nie będę mógł wziąć nadgodzin, by nie myśleć.
Jak to będzie, gdy już wpadniemy w wiecznie nienażarte gardziołko czasu, w koryto rozłąki, w nerwicę oczekiwania? Czy ty się zmienisz? Czy ja się zmienię? Czy my będzie tak samo brzmieć i tak samo wyglądać? Czy my będzie nadal tym samym słowem?
Zadręczam się obawami, co z nami będzie, a moja sieć komórkowa uznała za stosowne właśnie w tym momencie wysłać mi smsa o treści: zbliża się ciepły maj, doskonała pora na randki. Jeśli chcesz poznać kogoś z twojej miejscowości, wyślij wiadomość na numer… 
Cztery miesiące - tego?!

*

Zeszłej nocy miałem sen. Lataliśmy samolotem. Wiesz, jak tłumaczą to spece od ezoteryki i psychoanalitycy? – tak samo, jak zawsze: seksem! Jeśli w czasie mojego wyjazdu opatentują satysfakcjonującą wersję cyberseksu, z pewnością ustawimy się jako jedni z pierwszych w kolejce.
Przed nami długa droga. Musimy przejść od tej niepewności, kiedy po prostu  nie wie się, co przyniesie jutro, do jednoznaczności, gdy będziemy przynajmniej wiedzieć, co do siebie czujemy i gdzie może nas to zaprowadzić. Jednak jest nam nieporównywalnie trudniej niż pozostałym. Żyjemy trzysta cholernych kilometrów od siebie. A teraz jeszcze doszła sprawa mojego wyjazdu…
Znaleźć godziwie płatną pracę w tym kraju (nawet w „tych” czasach) to trochę, jak dmuchnąć na Bałtyk i mieć naiwną nadzieję, że się rozstąpi. Taka strefa jedenaście. Powiedziałem ci, że muszę odłożyć na studia, że minimalne wynagrodzenie dla mnie wynosi dwa tysiące. Dwa tysiące – ciągle chodzi za mną myśl, że właśnie na taką kwotę wyceniłem naszą miłość.
Pamiętasz, jak nasza dobra znajoma, lecz niedobry psycholog, doradzała nam, by uzbroić się w poczucie humoru i dystans? Odparłem, że wystarczy mi zapas antydepresyjnej czekolady. Na depresję emigrancką. Więc się przygotowujemy do rozłąki: gie-gie, komórki, tanie rozmowy za granicę, skajpy, maile, stóg fotografii. Rozdzielamy się – i co z tego? Jest przecież TP S. A., która robi bliżej (choć nie łatwiej), jest też Nokia, co connecting people.
Nie mogę zostać. Miłość jest również sprawą decyzji, a ja wciąż jestem niezdecydowany.
Wiem, chcesz usłyszeć: już wracam. Tak, chciałbym to powiedzieć.

*

Znów do ciebie jadę. Kierowca już nie pyta, dokąd i chyba nawet autobus mnie rozpoznaje.
Już do ciebie jadę. Cóż prostszego być może? Księżyc huśta się na drzewie, słońce skrada się po schodkach.
Jadę tak szybko, że mijam wszystkie pory roku. Uważaj, za sekundę będę już w drodze powrotnej.
Kto wie o jeżdżeniu tyle, co ja? Kto rozłąkę ćwiczył tyle, co my? By potem znosić niewzruszoność walących się domów, by potem niestrudzenie dobiegać na właściwy peron.
Perony. Wrocław-Warszawa. Podróż do ciebie zajmuje średnio cztery i pół godziny – trzy Eurocity, sześć pośpiechem. Ile to jest cztery i pół godziny? To trzysta pięćdziesiąt kilometrów. Jeśli przyjęlibyśmy, że statystycznie człowiek umiera w wieku siedemdziesięciu lat, oznaczałoby to, że w swoim życiu przeżywa jakieś pięćdziesiąt milionów kilometrów. Tyle w zaokrągleniu wynosi moja tęsknota, która, jak widzisz, brudnymi łapskami dobiera się do resztek mojego rozumu.
A ludzie potrzebują cyfr, by zrozumieć swoje uczucia. Dlatego, gdy tęsknisz, odliczasz minuty. Dlatego, kiedy on mówi jej, że zdradził, ona zapyta, ile razy.
Ludzie, by poznać swoje emocje potrzebują też języka. Pewna dziewczyna zamieściła na blogu wiersz swojego autorstwa. Szło to mniej więcej tak:
Jesteś tak daleko ode mnie,
Nie widzę cię, choć pragnę ujrzeć.
Spada mi pierwsza łza,
Potem druga, trzecia…
Znać, że dziewczyna potrafi liczyć. Może by nawet stu dotarła, śmiałem się w duchu, choć przecież nie ma się z czego śmiać. Z tęsknotą nie jest tak, jak z poezją. Zawsze tęsknimy tak samo: po amatorsku. Jak para uwznioślonych grafomanów. 

*

Niegdyś życie kochanków utrudniały podziały społeczne, mezalianse, różnice religijne, wojny, nadmierny romantyzm, a dziś przeszkadzają długości, których nie zmienią nawet tysiące kilometrów kabli, dzięki którym się łączymy. Ani promocje na bilety. Skąd w tym niezrozumiałym świecie pomysł, że studenta będzie stać na jeżdżenie do stolicy za siedemdziesiąt złotych w dwie strony, zwłaszcza nie pracującego? A przecież chciałbym zaznawać bliskości częściej niż dwa razy na miesiąc.
Zatem mam jeździć, pracować i pisać? Gdybym jeszcze umiał to wszystko właściwie połączyć… ale tak się nie stanie. Już moja grupa wsparcia ostrzegała mnie, że kiedyś przyjdzie mi wybierać: literatura albo życie. Pisanie albo ty. Żyć, nie umierać – człowiekowi tylko takie dylematy do szczęścia potrzebne. Lecz to prawda: dopóki nie wybiorę, jedno z was prześle mi w końcu odpowiedź odmowną. Przepraszamy, ale nie możemy drukować Pana tekstu. Przepraszam, lecz nie mogę przyjąć Twojej miłości. Bo niby jak mam ci tę miłość przekazać – pocztą elektroniczną?!
Nie oczekuj, kochanie, że prędko się zatrzymam. Potrzebuję co najmniej kilku lat, jak bohater z mojego opowiadania. A prośbę swoją motywuję niepewnością.
Dziwne, że to wszystko piszę – ja, który nigdy nie pytał, co czuje, lecz czy czuję. Jestem śmiertelnie chorym idiotą, bo chcę kochać.
Kocham cię – nie popełniając tej grafomanii, popełniłbym niewybaczalne zaniechanie.

*

Ludzie mówią sześcioma, siedmioma tysiącami języków (dane: Wikipedia), wynaleźli setki milionów słów (dodając język sieci, będzie tego jeszcze więcej), a ja do tej pory nie wiem, jakimi cię pocieszyć. Kocham ? Wrócę?

                                                                                                                 Twój niedźwiadek

„Peter Green”


© 2004-2017 IRB. made in Poland.
0.021 |